poniedziałek, 4 maja 2015

Ostatnia deska ratunku


Znacie to uczucie za krótkiej doby? Kiedy wieczorem macie wrażenie, że o milionie spraw zapomnieliście, a drugiego miliona nie zdążyliście zrobić? Kiedy po domu kłębią się koty z kurzu, sterta rzeczy do prasowania pokryła się pajęczyną, a wy przegapiliście szczepienie dziecka?


Siedząc z dziećmi w domu (no powiedzmy, że siedząc) wydawało mi się, że mam dużo zajęć. Że ledwo nadążam z gotowaniem, sprzątaniem, zabawianiem najmłodszego towarzystwa. A jak do tego dochodziły terminy szczepień, okulista i jakiekolwiek zajęcia, to wieczorem padałam na twarz. Jak się okazało - było to preludium przygód. Masakra ruszyła do ataku po moim powrocie do pracy. Domowych zajęć nie ubyło, za to zniknęło 8 godzin z mojej doby. Logistyka zakupów, gotowania, sprzątania i prasowania zaczęła mnie przerastać. 
Trzeba w tym miejscu dodać, że nie mam najgorzej - trafił mi się bowiem egzemplarz ojca czynnie uczestniczącego w życiu i obowiązkach. Ok, obiadu nie ugotuje (to znaczy mógłby, ale konsekwencje byłyby odczuwalne jeszcze długo), ale odkurza, robi zakupy i w sytuacjach kryzysowych wyprowadza progeniturę na spacer.
Mimo to nie nadążaliśmy. Zapominaliśmy o ważnych sprawach. System karteczek na lodówce przestał się sprawdzać (zwłaszcza od kiedy Kajetan nauczył się przysuwać swoje krzesełko i robić wśród nich czystki).

Na szczęście nadeszła odsiecz. Pewna doświadczona i perfekcyjnie zorganizowana matka ofiarowała mi wybawienie - MaMy Kalendarz. I życie stało się piękniejsze. Przejrzysty układ, ładna szata graficzna i funkcjonalność zmotywowały mnie do planowania. Do tej pory kalendarze kupowałam w styczniu i prowadziłam je.. przez tydzień. Na tyle starczało mi zapasu cierpliwości. Teraz daję radę już czwarty miesiąc. Może to dlatego, że ten jest najładniejszy ze wszystkich, które miałam? A może to kwestia funkcjonalności? Nasz kalendarz zajmuje honorowe miejsce na stole. Przy śniadaniu obowiązkowo zerkam, czy aby o wszystkim pamiętam. Ale posiadaczki kawałka wolnej ściany mogą go sobie powiesić.

Każda strona to jeden tydzień. Miejsca starczy nawet dla mega zapracowanych. W pierwszej rubryce wpisuję nasze menu (czyli naleśniki, pomidorowa, czy pierdzielę - dzisiaj chińczyk). Każdy z chłopaków na swoją rubrykę, gdzie wpisuję ich zajęcia, szczepienia i inne ważne sprawy. A od jakiegoś czasu ostatnia rubryka należy do Mohera i Polara.

W zestawie są naklejki przypominające (ta z PITem uratowała mi w tym roku życie, ponieważ, a jakże, prawie o nim zapomniałam), naklejki motywujące (jeśli lubicie ten sposób wychowania i nagradzania), a  także nakładka służąca do zaznaczania powtarzających się wydarzeń.

I co najfajniejsze - mój kalendarz jest od września, do września. Bo tak się dziwnie składa, że wraz z rozpoczęciem kariery przedszkolnej przez dzieci, rok znowu zaczyna się jesienią ;)

Nadal nie jest idealnie. Wieczorami padamy na twarz. Ale skończyło się zapominanie o 
ważnych kwestiach, łatwiej zaplanować nasze życie. Mam wrażenie, jakby ktoś dołożył mi do doby dwie godziny ekstra :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz