Nie wiem, kiedy to minęło...
Jeszcze niedawno patrzyłam na te ogromne oczy, które po raz
pierwszy rozglądały się dookoła. Cieszyłam się drugą szansą na macierzyństwo,
bo wiadomo, że za drugim razem jest łatwiej i spokojniej. Bo mniej więcej się
ogarnia, bo pewne rzeczy się powtarzają.
Jaka byłam z siebie dumna, że ten mój spokój tak się dziecku
udziela. Kajtek przez pierwsze pół roku był najgrzeczniejszym dzieckiem świata.
Bezproblemowo, optymistycznie i pokojowo nastawionym. Teraz już wiem, że
jedynie zbierał siły. Jak ruszył, to nic go nie było w stanie zatrzymać. Kiedy
inne dzieci delikatnie zaczynały oglądać świat, on niczym komandos przemierzał
mieszkanie. Kajtek nie mógł normalnie raczkować – przedtem nauczył się
przemieszczać niczym żołnierz na poligonie, czyli czołgając. Zamiast powoli i
spokojnie postawić pierwsze kroki, Kajtek chwilę się zastanowił, po czym ruszył
biegiem. I tak mu zostało. Spacery z nim zastępowały najlepszy jogging. Naszą
jedyną rolą (poza biegiem) było nakierowanie go w odpowiednią stronę.
Pieszczotliwie nazywany jest kaskaderem. Lub niezniszczalnym. Nic nie jest w
stanie go powstrzymać. Próby jego pacyfikacji słyszy pół osiedla.
Ale poza tym jest najsłodszą istotą. Pierwszy biegnie żeby
przytulić, dzień zaczyna od kokoszenia się i buziaków. Kiedy niechcący stratuje
kogoś na swojej drodze zawsze zatrzyma się, pogłaszcze. I biegnie dalej. Nasze
żywe trzyletnie srebro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz