Dawno temu zdarzyło mi się obejrzeć kilka odcinków najstraszliwszej produkcji w dziejach telewizji. Każda minuta programu powodowała coraz większe przerażenie, atak paniki i głos w głowie "Żeby tylko mi się to nie przytrafiło".
Był to dokument o rodzicach i ich ośmiorgu dzieci (bliźniakach oraz sześcioraczkach). Oglądanie takich czynności jak śniadanie, ubieranie, próba wyjścia z domu przyprawiało o dreszcze. Odcinek o grypie żołądkowej do tej pory śni mi się po nocach.
Ale była tam jedna rzecz, którą mocno zapamiętałam (mimo, że w tamtych czasach miałam mocne postanowienie nieposiadania dzieci NIGDY). Rodzice raz na jakiś czas spędzali czas tylko z jednym dzieckiem. Wybierali taką aktywność, którą właśnie ta latorośl lubiła.
I ma to sens. Nie ma opcji, żeby rodzeństwo lubiło dokładnie to samo, miało takie same zainteresowania i przejawiało te same zdolności. Takie "rozdzielanie" wychodzi tylko na dobre. Moje ukochane dzieci mają też cudowną umiejętność stymulowania się wzajemnego. I to stymulowanie ostatnio kończy się tym, że jeden wgryza się w drugiego, a ten drugi wali tego pierwszego czym popadnie w co popadnie.
Więc od jakiegoś czasu staramy się rozdzielać na trochę. I na przykład od ostatniej soboty zaczęliśmy z Frankiem zabawę w małego chemika w Galilieuszu. Są wybuchy, balony, piana, gigantyczny bałagan. A wszystko to poza naszym mieszkaniem.
Czekam tylko z niepokojem na chwilę, w której postanowi powtarzać te eksperymenty w domu...
Piękne zdjęcia :))))
OdpowiedzUsuńSuper pomysł na spędzenia dnia :) Zdjęcia genialne!
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia. Zaciekawiłaś mnie tym filmem o gromadce dzieci
OdpowiedzUsuń