wtorek, 26 kwietnia 2016

3!



Nie wiem, kiedy to minęło...


Jeszcze niedawno patrzyłam na te ogromne oczy, które po raz pierwszy rozglądały się dookoła. Cieszyłam się drugą szansą na macierzyństwo, bo wiadomo, że za drugim razem jest łatwiej i spokojniej. Bo mniej więcej się ogarnia, bo pewne rzeczy się powtarzają.
Jaka byłam z siebie dumna, że ten mój spokój tak się dziecku udziela. Kajtek przez pierwsze pół roku był najgrzeczniejszym dzieckiem świata. Bezproblemowo, optymistycznie i pokojowo nastawionym. Teraz już wiem, że jedynie zbierał siły. Jak ruszył, to nic go nie było w stanie zatrzymać. Kiedy inne dzieci delikatnie zaczynały oglądać świat, on niczym komandos przemierzał mieszkanie. Kajtek nie mógł normalnie raczkować – przedtem nauczył się przemieszczać niczym żołnierz na poligonie, czyli czołgając. Zamiast powoli i spokojnie postawić pierwsze kroki, Kajtek chwilę się zastanowił, po czym ruszył biegiem. I tak mu zostało. Spacery z nim zastępowały najlepszy jogging. Naszą jedyną rolą (poza biegiem) było nakierowanie go w odpowiednią stronę. Pieszczotliwie nazywany jest kaskaderem. Lub niezniszczalnym. Nic nie jest w stanie go powstrzymać. Próby jego pacyfikacji słyszy pół osiedla.
Ale poza tym jest najsłodszą istotą. Pierwszy biegnie żeby przytulić, dzień zaczyna od kokoszenia się i buziaków. Kiedy niechcący stratuje kogoś na swojej drodze zawsze zatrzyma się, pogłaszcze. I biegnie dalej. Nasze żywe trzyletnie srebro.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz