środa, 6 sierpnia 2014

Smak wakacji



Co przywozicie z wakacji? Setki zdjęć, odpustowe pamiątki, czy może same wspomnienia? Kiedy myślę o konkretnych miejscach najpierw pojawia się wspomnienie konkretnych smaków.


 
Najlepsze kalmary jadłam w malutkiej knajpie nieopodal hiszpańskiej plaży. Przepysznie chrupiąca margeriita była z włoskiej knajpy w Dreźnie. Spaghetti bolognese - tylko to podane na wyszczerbionym talerzu w rodzinnej restauracji we Włoszech. Spływający po łokciach śmietankowy świderek - stało się po niego pół godziny w kolejce w Pobierowie. Długo mogłabym tak wymieniać.

Nasze zamiłowanie do poznawania lokalnych smaków wzbudziło nawet parę razy niedowierzanie. Bo czy normalni ludzie, mający wykupione all inclusiv, stołują się na mieście? Spojrzenia innych polskich turystów mówiły wszystko :) Ale jak w Hiszpanii można jeść tzw. kuchnię europejską? Czyli jajecznicę na śniadanie, pseudo kotlety schabowe i bolognese bez smaku, kiedy za rogiem czekały przepyszne paelle, świeże owoce morza, kilka rodzajów oliwek, a do tego orzeźwiająca sangria?

Na Słowacji nie mogliśmy poszaleć tak bardzo jak byśmy chcieli. Bo jednak w knajpach, które wybieraliśmy, obowiązkowo dostępne musiały być hranolky. Czyli frytki. Nasze starsze dziecko na wszystko inne kręciło nosem. Ale i tak nie było źle. Słowacja kojarzyć mi się będzie ze smakiem lekko słonej wody, branej wprost ze źródła, które znajdowało się 3 minuty drogi od naszego domu. Ze smakiem słodkiej Marlenki - ciasta orzechowo-miodowo-kajmakowego z ormiańskim rodowodem. A także ze wszechobecnymi kozimi i owczymi serami, których zapach wdzierał się głęboko w nozdrza. No i z najlepszym radlerem, jakiego w życiu piłam, o smaku bzu, mięty i limonki :)

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz