poniedziałek, 9 grudnia 2013

Co jest gorsze od chorego dziecka?

 Dwoje chorych dzieci. Miało być ozdabianie pierników, bieganie po śniegu. Miało być wyjście do kina, kolejny sezon ulubionego serialu wieczorami.

Jest odciąganie gilów, noszenie, tulenie, wycieranie nosów, wymyślanie stu zabaw i próby poprawy nastrojów. Są nieprzespane noce, tysiące zużytych chusteczek i leki.

A wszystko dlatego, że jakiś startujący do nagrody pracownika miesiąca (a może nawet roku) postanowił udowodnić swoją miłość i lojalność do firmy. A jak zrobić to najlepiej? Przyjść do pracy chorym. To przecież poświęcenie i akt niezaprzeczalnej miłości do miejsca pracy oraz przełożonego. Co z tego, że zarażam, nie pozwolę by mój zakład pracy na tym ucierpiał. I sprzedał nadgorliwy kapiszon zarazki mojemu H. A ten w ramach mikołajkowego prezentu przywlókł je do domu. U niego skończyło się na kilku kichnięciach. Ja walczę z katarem, kaszlem i bólem gardła 3 dzień. Starszemu od dwóch dni glut wisi z nosa, a wczoraj postanowił do nas dołączyć najmłodszy. H. dzisiaj poszedł do pracy, a ja zostałam z tym całym tałatajstwem w domu.  I od rana wysyłam pozytywną energię roznosicielowi zarazków.

Wszystko rozumiem, też w zamierzchłych czasach pracowałam w korporacji, więc  nic nie powinno mnie już zdziwić. Fajnie pokazać, jak jest się zaangażowanym i pracowitym. A potem jak cały zespół się rozłoży, będzie przychodził winowajca do pracy i jeszcze powtarzał, że jemu małe przeziębienie nie przeszkodziło w pracy na cześć i chwałę firmy...

Mamy podobno kryzys, ludzie boją się o pracę, może dlatego tak głupie pomysły przychodzą im do głowy. Ale gdzie w tym wszystkim jest przełożony ja się pytam? Naprawdę fajnie jest mieć cały chory zespół przez jednego durnia? Czemu kichających i kaszlących nie odsyła się do domu? Czemu pozwala im zarażać wszystkich dookoła? Jeśli chce startować w konkursie na pracownika roku, niech popracuje sobie z domu. Bo w pracy pożytek z niego jest żaden.

A jeśli naprawdę chce udowodnić jaki z niego chojrak, proponuję żeby przez osiem godzin nosił i bujał 9 kg oglutowanego ładunku. W nagrodę dostanie 13 kg oglutowanego, zasmarkanego ładunku. A czasami dwa takie ładunki na raz. Żeby 10 razy na godzinę musiał odciągnąć te gile z nosa wyrywającego się 9 kg pakunku, w czasie gdy do nogi będzie miał przyczepiony drące się 13 kg. W międzyczasie niech zaśpiewa z bolącym gardłem jakieś milion razy aaaa kotki dwa, jednocześnie kołysząc na rękach 9 kg. Nadal z uwieszonymi na nodze 13 kg. Proponuję poćwiczyć podejmowanie tak strategicznych decyzji jak ta komu najpierw wytrzemy nos: sobie, 9 kg, czy 13 kg? Następnie proponuję spróbować przewinąć marudne 9 kg lub rozryczane 13 kg, samemu mając cieknący nos. Bo szanowny panie nadgorliwy - siedzenie z przeziębieniem z ciepłą herbatka przy komputerze to ŻADEN wyczyn. Zapraszamy do nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz