Dwoje chorych dzieci. Miało być ozdabianie pierników, bieganie po śniegu. Miało być wyjście do kina, kolejny sezon ulubionego serialu wieczorami.
Jest odciąganie gilów, noszenie, tulenie, wycieranie nosów, wymyślanie stu zabaw i próby poprawy nastrojów. Są nieprzespane noce, tysiące zużytych chusteczek i leki.
A wszystko dlatego, że jakiś startujący do nagrody pracownika miesiąca (a może nawet roku) postanowił udowodnić swoją miłość i lojalność do firmy. A jak zrobić to najlepiej? Przyjść do pracy chorym. To przecież poświęcenie i akt niezaprzeczalnej miłości do miejsca pracy oraz przełożonego. Co z tego, że zarażam, nie pozwolę by mój zakład pracy na tym ucierpiał. I sprzedał nadgorliwy kapiszon zarazki mojemu H. A ten w ramach mikołajkowego prezentu przywlókł je do domu. U niego skończyło się na kilku kichnięciach. Ja walczę z katarem, kaszlem i bólem gardła 3 dzień. Starszemu od dwóch dni glut wisi z nosa, a wczoraj postanowił do nas dołączyć najmłodszy. H. dzisiaj poszedł do pracy, a ja zostałam z tym całym tałatajstwem w domu. I od rana wysyłam pozytywną energię roznosicielowi zarazków.
Wszystko rozumiem, też w zamierzchłych czasach pracowałam w korporacji, więc nic nie powinno mnie już zdziwić. Fajnie pokazać, jak jest się zaangażowanym i pracowitym. A potem jak cały zespół się rozłoży, będzie przychodził winowajca do pracy i jeszcze powtarzał, że jemu małe przeziębienie nie przeszkodziło w pracy na cześć i chwałę firmy...
Mamy podobno kryzys, ludzie boją się o pracę, może dlatego tak głupie pomysły przychodzą im do głowy. Ale gdzie w tym wszystkim jest przełożony ja się pytam? Naprawdę fajnie jest mieć cały chory zespół przez jednego durnia? Czemu kichających i kaszlących nie odsyła się do domu? Czemu pozwala im zarażać wszystkich dookoła? Jeśli chce startować w konkursie na pracownika roku, niech popracuje sobie z domu. Bo w pracy pożytek z niego jest żaden.
A jeśli naprawdę chce udowodnić jaki z niego chojrak, proponuję żeby przez osiem godzin nosił i bujał 9 kg oglutowanego ładunku. W nagrodę dostanie 13 kg oglutowanego, zasmarkanego ładunku. A czasami dwa takie ładunki na raz. Żeby 10 razy na godzinę musiał odciągnąć te gile z nosa wyrywającego się 9 kg pakunku, w czasie gdy do nogi będzie miał przyczepiony drące się 13 kg. W międzyczasie niech zaśpiewa z bolącym gardłem jakieś milion razy aaaa kotki dwa, jednocześnie kołysząc na rękach 9 kg. Nadal z uwieszonymi na nodze 13 kg. Proponuję poćwiczyć podejmowanie tak strategicznych decyzji jak ta komu najpierw wytrzemy nos: sobie, 9 kg, czy 13 kg? Następnie proponuję spróbować przewinąć marudne 9 kg lub rozryczane 13 kg, samemu mając cieknący nos. Bo szanowny panie nadgorliwy - siedzenie z przeziębieniem z ciepłą herbatka przy komputerze to ŻADEN wyczyn. Zapraszamy do nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz