czwartek, 21 listopada 2013

W jakim kraju żyjemy?

Widzieliście najnowszy raport przygotowany przez TNS OBOP"Polacy wobec bicia dzieci"?


Przerażają mnie jego wyniki. A przecież mieszkamy w kraju, w którym cały naród rzucił się na Katarzynę W., jeszcze przed prawomocnym wyrokiem. Za samo podejrzenie, że mogła skrzywdzić swoją córkę została medialnie zlinczowana. W tym czasie tłumy składały w miejscu ukrycia ciała dziecka kwiaty, znicze i maskotki.
W kraju, w którym po reportażu Mariusza Szczygła o zakatowanym chłopcu w ciągu doby odszyfrowano tożsamość bohaterki, a internauci prześcigali się w pomysłach jak ją ukarać.
W którym posypały się gromy na rodziców, którzy ośmielili się zostawić na kilkanaście minut swoje dwuletnie dziecko pod opieką pracowników lotniska (czekające bodajże na babcię) i sami polecieli na wakacje.
W kraju, w którym bulwersujemy się widokiem zabitego i owiniętego w folię świniaka, bo tacy jesteśmy wrażliwi i brzydzimy się przemocą.
W kraju, który w większości jest katolicki, więc powinien pałać miłością do drugiego bliźniego, szczególnie tego bezbronnego.
W kraju, w którym krzyczy się żeby chronić życie ludzkie od poczęcia, bo już wtedy należy mu się szacunek i ochrona.
I właśnie w tym pięknym kraju 60 procent ludzi akceptuje przemoc wobec dzieci. Prawie 40 procent nie widzi nic złego w "laniu" dzieci, a blisko 1/3 uważa je za skuteczną metodę wychowawczą. A nawet jeśli sami aktualnie nie wpajają ręcznie potomstwu zasad dobrego wychowania, to 10 procent z nich nie ma najmniejszego zamiaru zareagować na maltretowanie dziecka za ścianą. A prawie 20 proc. wykazuje się odwagą i empatią, bo w takiej sytuacji zapuka w ścianę...
Czytam i nie wierzę. Po tylu kampaniach społecznych, programach, po wprowadzeniu do kodeksu kary za jakąkolwiek przemoc wobec dzieci nadal akceptujemy bicie dzieci.
Jeszcze gorsze jest czytanie komentarzy pod artykułami o tym badaniu. Bo użytkownicy największych portali (czyli wcale nie zapijaczone półmózgi, które śpią ze sztachetą pod pachą na kupie gnoju), piszą w komentarzach, że klaps to nie bicie. I że przecież większość z nas dostawała taką metodą wychowawczą po tyłku i jakoś wyrośliśmy na ludzi. A bez tego wychowamy sobie pokolenie bezstresowego wychowania, które nijak na tych ludzi nie wyjdzie. Na nic zdają się próby wytłumaczenia, że bezstresowe wychowanie to nie to samo co wychowanie w bliskości. Że dla dziecka każdy klaps to przemoc, upokorzenie i ból nie tylko fizyczny.
Zastanawiam się jak reagować, gdy spotkam przedstawiciela tych 60 proc. naszego społeczeństwa, wychowującego dziecko w ten sposób na moich oczach. Zwrócić uwagę? Iść za nim jednocześnie dzwoniąc na policję? Czy uzależnić swoje zachowanie od intensywności metody wychowawczej? Jakiś czas temu byłam świadkiem sytuacji, w której dziecko nie było bite, ale matka była wyraźnie mocno zdenerwowana. Strofowała dosyć nieprzyjemnie dziecko.  Przeanalizowałam sytuację i nie zareagowałam, bo bałam się że podniosę jej ciśnienie, któremu najprawdopodobniej da upust w domu. Na córce. I być może zachowałam się jeszcze gorzej, niż te 20 proc., które chociaż puka w ścianę...
Zastanawiam się jeszcze nad tym, czy dziecko nauczone przemocy stosuje ja także wobec rodziców? Na starość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz