Większość
weekendu spędziliśmy na Jarmarku Tumskim, przegrzebując kolejne stoiska,
przeciskając się przez tłumy ludzi i próbując nie zgubić dzieci.
Mimo, że
większość stoisk przypominała odpust w małej miejscowości, mimo
strasznego ścisku i upału, było bardzo fajnie. Takie klimaty zawsze
przypominają mi Jarmark Dominikański i wakacje spędzane w trójmieście. Ten
płocki oczywiście nie może porównywać się z gdańskim, ale i tak kilka perełek w
tym zalewie szitu można było znaleźć.
Głównie
wypatrywaliśmy stoisk z jedzeniem (chyba to z bałkańskim pobiło konkurencję na
głowę) i z handmade'owymi zabawkami. Było tam wszystko: psy, koty, króliki, smoki,
konie... Do mnie uśmiechał się cały czas jeden z kotów. W piątek byłam dzielna.
W sobotę też. Ale w niedziele rano spojrzałam jeszcze raz na niego... i
poległam. Wrócił ze mną do domu.
A moje
starsze dziecko przepadło jak zobaczyło świnkę Peppę i Georga. Wszystkie
atrakcje, kataryniarze, darmowe cukierki i balony, wszystkie pozostałe 600
stoisk mogło się zwijać. Takiego zachwytu w jego oczach jeszcze nie widziałam.
Były to
bardzo fajne trzy dni. Ale bardzo się cieszę, że już się skończyły i wszyscy ci
ludzie pojechali do swoich domów. Wreszcie mogę spokojnie wyjść na spacer.
Jeej ta oranżada,te wiatraczki od razu mi się skojarzyło z moim dzieciństwem i dawnymi czasami :) aż tak jakoś tęskno za tymi czasami.
OdpowiedzUsuńSama bym się tam zatraciła bez pamięci,uwielbiam taki klimacik :)
Klimat jest mocno wiejski, ale ma to swój urok. Można poczuć się kilkanaście lat młodszym ;)
Usuń