Piasek i woda. To wszystko czego moje dzieci potrzebują do pełni szczęścia. Nie ważne, czy to polskie morze, kałuża i trochę błota, czy pobliskie jezioro. Bawią się zawsze tak samo dobrze.
Zazdroszczę im tego. I zastanawiam się, kiedy staną się zblazowanymi dziećmi, które bez tabletu nie wychodzą z domu. Jak słyszę o przedszkolakach, które licytują się kto był na lepszych wakacjach, o kilkuletnich dzieciach, które znają marki odzieżowe, o pierwszoklasistach, którzy MUSZĄ mieć tablet, i to najlepiej iPada, bo Asus to przecież przypał... to się zastanawiam, w którym momencie mija ta radość życia, niezależna od stanu materialnego. Czy to środowisko uczy już tak małe dzieci na czym polega wyścig szczurów, czy to może my podświadomie im to wpajamy? Że buty z takim znaczkiem są lepsze? Narzekamy, że znaleźliśmy się w jakiejś dziurze, w której nic się nie dzieje, a przecież moglibyśmy być na Malediwach? Czy może to jednak presja społeczna? Zrobiłam sondę wśród znajomych i standardem jest posiadanie tabletu od pierwszych klas podstawówki, a nawet wcześniej. Popularne są też quady, konsole i fajne komórki. I większość rodziców kupuje to dzieciom, żeby nie czuło się gorsze i nie było wyśmiewane przez rówieśników. Jak zbudować takie poczucie wartości u własnego dziecka, żeby nie bał się być inny od rówieśników?
Patrzę na zachwycone oczy moich dzieci rozrzucających piasek, czy chlapiących się w jeziorze. I zastanawiam się co zrobić, żeby w nich tego nie zabić. Nie narzekać? Też znaleźć w sobie zachwyt nad najdrobniejszymi rzeczami? Nie wiem, ale będę się starać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz