poniedziałek, 30 czerwca 2014

Łódź, terrier i bańki mydlane



Nie przepadałam za Łodzią. Kiedy byłam młoda i piękna, mijałam to miasto jedynie przejazdem. Było szaro, brudno i przygnębiająco. Czasami jedynie zahaczyłam o Manufakturę, nie zdecydowałam się nigdy na zwiedzanie. Gdy byłam już tylko piękna, z Łodzią połączyły mnie sprawy służbowe. Często bywałam tam zawodowe. Ale w młynie spotkań, zebrań i szkoleń też nie było czasu na poznanie miasta.



Dlatego gdy dowiedziałam się o targach Urban Summer organizowanych w Łodzi, najpierw pomyślałam: "nieeee". Poza tym od tygodnia - mówiąc najogólniej - z lekka źle się czuję, więc moja motywacja żeby ruszyć obolałe cztery litery była raczej niska. Ale w sobotę rano moja brzydsza połowa (moja retro połowa, choć w innych kategoriach równie piękna) zmusiła mnie do wyjazdu. Zapakowała towarzystwo do samochodu i nie dopuściła do dyskusji. Więc pojechałam do tej Łodzi.

Pierwszym punktem programu były targi, zorganizowane w niesamowitym miejscu. Strefy mody, rozrywki i zjazd foodtrucków ulokowane zostały w pofabrycznej przestrzeni. Ponad 200 wystawców, kilkadziesiąt foodtrucków, sztuczna plaża, miejsce dla dzieci, muzyka na żywo. Moje kochane potomstwo nie miało nastroju na zwiedzanie i oglądanie tego wszystkiego. Młodszy był skupiony na próbach uwolnienia się z wózka, a starszy metodą dużych oczu próbował wyłudzać słodycze ze stoisk. Nie udało mi się więc wszystkiego pomacać i podotykać, ale kilka nowych rzeczy wypatrzyłam. A niektóre nawet przygarnęłam <3

Najpierw w oko wpadły mi zabawki od ZIABAQLU. Terrier w biało-czarną kratkę uśmiechał się do mnie najładniej i wrócił z nami do domu. Jest genialny. Franek zawłaszczył go sobie natychmiast i zasypia przytulony do niego. Żeby było sprawiedliwie w czasie drzemki dostaje go Kajtek. Ale i tak pewnie trzeba będzie kupić im drugiego. Zanim dojdzie do rękoczynów.








Jak można przejść obojętnie obok koszulki z napisem "Chcę psocić" od familove? No nie da się :) Taką wersję dostał największy psotnik z nas wszystkich, czyli Franek.


Biżuteria z talerzy jak zwykle zachwycała oryginalnością i urodą. Podziwiam ludzi, którzy potrafią wymyślić coś niezwykłego. A jeśli dodatkowo mogę zabrać ze sobą owoce tego geniuszu, to nic więcej do szczęścia nie potrzeba.




Poza tym nie mogłam przejść obojętnie obok torby KsyKsy z aparatem. Jest obłędna!


 A dzieciakom uzupełniłam zapasy u Maybe4baby. I to właśnie tutaj Franek polował na krówki, zresztą z powodzeniem.












Zmoknięci, lekko zmęczeni własnymi dziećmi postanowiliśmy się nie poddawać i spróbować spędzić miło czas w Łodzi. Ruszyliśmy więc na Piotrkowską. Krótki spacer, wyłudzenie balona od przechodzącej pary przez Franka, festiwal piwa, łapanie baniek i masa pięknych budynków: tyle wystarczyło, żebym odczarowała Łódź. I zaplanowała kolejną wycieczkę, tym razem typowo widokową :)






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz