Wieczorem starannie przygotowałam narzędzia zbrodni:
- duży nóż kuchenny z szerokim ostrzem, najostrzejszy jaki mam,
- wiertarkę i dwa rodzaje wierteł do betonu,
- śrubokręt z wygodnym chwytem i szeroką główką,
- papierowe ręczniki do wycierania,
- dwie ścięte małe głowy do obrobienia.
I zaczynamy zabawę :)
Oczywiście najpierw musiałam poczekać, aż dwie żywe, nieścięte, choć zasługujące czasami na to głowy, wywracające mieszkanie przez cały dzień do góry nogami, pójdą spać. I zapadną w dobry mocny sen. Franek nie reaguje na żadne hałasy, na noworoczną kanonadę sztucznych ogni otwiera jedno oko. Ale Kajtek nie lubi elektrycznych urządzeń i wiertarka go budzi.
Dynie – bo przecież o ścinaniu tych głów od początku mowa - wybrałam nie za duże, za to w różnych kolorach. Najpierw obcięłam im dno (są dwie szkoły - druga każe nam obcinać szczyt dyni). Po wydłubaniu łyżką i ręką miąższu, w miarę dokładnego, przyszedł czas na wiercenie otworów.
Wzór wyznaczyłam sobie mazakiem – tu mniejsze, tam większe, a potem wiertarkę w rękę i do dzieła.
Nastawiona na najwolniejsze maszyna szybko poradziła sobie z przewierceniem się przez skórę dyni.
Dokończyć wydłubywania miąższu trzeba było mniejszym nożykiem i śrubokrętem (z wywierconych w skorupie dziur).
Po pół godzinie dwie skorupy gotowe były do podświetlenia. Przypomniałam sobie o starych lampkach choinkowych i sami wiecie, co było dalej. Jeśli zamierzacie używać normalnych świeczek - można dynie od wewnątrz wysmarować przyprawami korzennymi. Wtedy będą i świecić, i pachnieć ;)
Dwie dyniowe lampy świecą już na parapecie pod oknem od strony ulicy. Nie miałam jeszcze okazji sprawdzić, ale zastanawiam się, czy wieczorem widać je z pobliskiego przystanku autobusowego.
Wstyd się przyznać, ale jeszcze nigdy nie robiłam lampionów z dyni. Może tej jesieni... Ładne te Twoje :)
OdpowiedzUsuńPolecam :) Nie jest to skomplikowane, a efekt jest naprawdę fajny.
Usuń