Chyba każdy wie jak boli nadepnięcie na klocek lego. W mojej prywatnej skali bólu gorsze jest tylko nadepnięcie na psią kość. Taką małą, wygryzioną i ostrą jak cholera. Psa nie mamy, więc kupiliśmy chociaż klocki.
Wiem, że wg najnowszej mody dziecko powinno bawić się jedynie kijem znalezionym pod domem. No może ewentualnie jeszcze dostać puste opakowanie po jogurcie. Bo tylko takie zabawki rozwijają wyobraźnię, uczą abstrakcyjnego myślenia i są ekologiczne.
Ale niestety nie jestem jeszcze aż tak stara, żeby nie pamiętać pierwszych klocków lego. I tych wszystkich godzin spędzonych najpierw na dokładnym odtwarzaniu budowli wg instrukcji, potem ich rozbieraniu i radosnej twórczości własnej. Razem z młodszym bratem budowaliśmy całe osiedla mieszkaniowe, rakiety kosmiczne, mieszkania z całym wyposażeniem, różne pojazdy. Z klocków budowałam dla lalek łóżka, stoły, krzesła. Do tej pory z sentymentem patrzę na stojące w piwnicy ogromne pudło z klockami lego. To była jedna z niewielu zabawek, która się nie nudziła i którą naprawdę się z bratem bawiliśmy, co ważne - bez bójek.
Dlatego bez zastanowienia kupiłam Franiulowi pierwszy zestaw lego duplo. I z ogromną radością patrzyłam jak się nimi bawi:
Już nie mogę doczekać się bardziej skomplikowanych zestawów. Bo przecież będzie trzeba biedakowi pomóc. Sam sobie nie poradzi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz