poniedziałek, 16 września 2013

Jesień



Zażarta była kłótnia o to, jak koło letniego domu ułożyć nową kanalizację. Wiadomo co niosą ze sobą takie prace: wykopy, które niszczą drzewa. A tu po drodze i jarzębina, i śliwa stoi...

Nie dogadaliśmy się z tymi wykopami, drzewa zostały i teraz, kiedy lato zaczęło się kończyć jarzębina ze śliwą przypomniały wszystkim, dlaczego powinny zostać.
Pierwsze drzewo mocno i nisko schyliło gałęzie pod ciężarem całych pęków drobnych, czerwonych kulek. Śliwa zaś „fioletowo” obsypała się owocami.
Te wystawione na pełne słońce popękały, prezentując soczysty miąższ. Nie dało rady ich zebrać bez drabiny, bo drzewo urosło i trochę zdziczało.
Generalnie trochę zaangażowało nas wszystkich to zbieranie. Poza najmłodszym z potworów, który uznał, że świeże powietrze i samochodowy fotelik to idealne połączenie warunków na drzemkę.
Starszy potwór za to postanowił pomagać. Zerwane śliwki podawaliśmy sobie z ręki do ręki, by na końcu wrzucić je do koszyka. W tym czasie Franek postanowił naprawić naszą dewastatorską działalność: podbiegał do koszyka z owocami, wyjmował śliwki i za wszelką cenę próbował je zaczepić z powrotem między zielonymi liśćmi.


Jednak nie śliwy, ale bukszpanu, bo tylko do tych gałęzi dosięgał. Z połowę koszyka zdążył wrzucić między krzaki, zanim ktokolwiek z licznego stadka dorosłych się zorientował, gdzie giną owoce. No, właśnie. To sobie posiedzieliśmy na drzewie i drabinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz